piątek, 4 września 2015

Tylko we Lwowie!


Można by powiedzieć, że Lwów jest pierwszym miejscem na mapie naszej wspólnej podróży przez życie. To właśnie tutaj powinna rozpocząć się historia bloga, ponieważ tu rozpoczęła się historia jego autorów. Lwów to miasto, do którego wciąż najchętniej podróżujemy. Z pewnością byliśmy tam częściej niż w Krakowie, Poznaniu, czy w Warszawie. Wracamy nie tylko z powodu romantycznego  sentymentu, ale i z chęci przeżycia kolejnej zwariowanej wyprawy do zupełnie wyjątkowego miasta! Czasami wydaje nam się, że to niemożliwe, by tak bardzo odmienna rzeczywistość znajdowała się 75 kilometrów od granicy Polski. Od naszej pierwszej podróży w 2010 roku, Lwów zmienił się diametralnie. Od tego czasu, obserwowaliśmy jak z miesiąca na miesiąc ewoluuje do rangi turystycznego miasta niczym z zachodu Europy.

               Ty razem Lwów odwiedziliśmy razem z naszą córeczką - 5 miesięczną Laurą, zabierając Ją tym samym na pierwszą zagraniczną wyprawę. Laura bez problemu zniosła trudy podróży i tym samym wpisała się na stałe do listy uczestników naszych wypraw.

               Lwów od początku swoich dziejów był miastem nieustających zmian. Wchodził w skład między innymi: Królestwa Polskiego, Królestwa Węgier, Rzeczpospoltej Obojga Narodów, Austro-Węgier i II Rzeczpospolitej. Dopiero po II Wojnie Światowej, po Konferencji Jałtańskiej w 1945 roku, Polska utraciła Kresy Wschodnie w zamian otrzymując niemieckie ziemie na zachodzie. Przez wszystkie lata, od powstania miasta w 1250 roku, znacznie zmieniały się grupy etniczne wypełniające Lwów, byli to między innymi: Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Ormianie, Niemcy, Czesi i Rosjanie.   

               Lwów odwiedzany jest obecnie przez różne grupy turystów z Polski.  To zarówno osoby starsze szukające swoich korzeni na wschodzie, odwiedzające cmentarze i próbujące rozpoznać dawne miejsca. Turyści na ulicach miasta to także osoby, dla których Lwów jest pierwszym poważnym przystankiem w dalszej drodze na wschód, np. do Rosji czy na Kaukaz. Kolejną grupą są osoby takie jak my, czyli ci którzy przyjechali do Lwowa, w celu miłego spędzenia czasu :)

Od kilku lat starówka Lwowa wypełniła się masą niespotykanych nigdzie indziej lokali…
- Dom Legend - kilkupiętrowa knajpa, gdzie każdy pokój ma zupełnie inny wystrój, odpowiadający jednej z miejskich legend. Dodatkowo można wdrapać się na dach, gdzie ustawione są stoliki oraz liczne dodatkowe atrakcje – między innymi stary samochód - Trabant z wiosłami.
- Kryjówka – wypełnia podziemia pod jedną z kamienic Rynku. Ich wnętrze przypomina wykopany pod ziemią bunkier. Atrakcją w tym miejscu jest np. strzelnica (wypożycza się wiatrówkę i strzela do tarcz z popiersiem np. Stalina). Od niedawna możliwe jest również wyjście po zewnętrznych schodach na dach kamienicy, gdzie ustawione jest ruchome działo przeciwlotnicze.  
- Niebieska butelka – lokal, w którego wnętrzu znajdują się tylko trzy albo cztery stoliki. Wnętrze za to jest bardzo przyjemne, a domowej roboty nalewki sprawiają, że zawsze będziemy tutaj chętnie wracać.
- Fabryka czekolady – kolejny wielopiętrowy lokal wypełniający kamienicę. Bajkowy świat czekolady oblewającej budynek z góry na dół kusi, by zatrzymać się tam na filiżankę roztopionego mlecznego smakołyku. Oczywiście można i tutaj wyjść na dach.
- Kopalnia kawy – na samym rynku mamy możliwość poznania procesu palenia i mielenia kawy, oraz „wydobycia” czarnych ziaren przez górników z wydrążonych pod ziemią tuneli.
- Teatr piwa – najnowsza wielka atrakcja Rynku. Na parterze znajduje się infrastruktura do warzenia piwa oraz jego rozlewu i sklep z wypełnionymi już butelkami. Na piętrach odbywają się zwariowane imprezy – my np. natknęliśmy się na koncert rockowy, podczas którego wszyscy uderzali butelkami w stół podążając za rytmem muzyki. Robi to bardzo duże wrażenie!
- Muzeum Słoniny – restauracja połączona z muzeum. Wewnątrz do zobaczenia, np. ogromne bijące serce wykonane z białego świńskiego tłuszczu. Można spróbować tutaj słoniny w czekoladzie.
- Manufaktury słodyczy – liczne lokalne przeznaczone dla najmłodszych, gdzie cały czas, na żywo przygotowywane są lizaki, czekoladki i inne słodkości.


Oraz wiele, wiele innych. Ciekawe ile znajduje się kolejnych niesamowitych lokali, których my jeszcze nie odkryliśmy? Szczegółowych zdjęć z knajpek nie zamieszczamy – za to zapraszamy do samodzielnego ich odwiedzenia. 

 Ogródek przy Teatrze Piwa.

Polskie napisy na elewacji budynku. 

 Polskie nazewnictwo wciąż obecne we Lwowie.

Rodzina w komplecie.

Malownicze kawiarnie we Lwowie.

 Ulica na starówce.

Spacer między kawiarniami. 

Naftowa ("Gazowa") lampa. 

Domofon po lwowsku. 

 Klimat Lwowa.

Wstydliwe zdjęcie z Masochem. 
We Lwowie urodził się Leopold von Sacher-Masoch, od nazwiska którego wywodzi się termin "masochizm". Za pomnikiem znajduje się knajpa, w której do każdego zamówionego kieliszka w gratisie można dostać pejczem. 

Ulica Lwowa. 

Bazar ze starociami. 

Jedna z licznych winiarni. 

Nawet we Lwowie wino wydaje się być obecnie najpopularniejszym trunkiem. 

Najmniejszy samochód świata ciągnący cysternę z piwem. 

Co można kupić na ulicach Lwowa (?). 

Wnętrze Teatru Piwa. 

Piwo "Putin-Hulio", czyli prześmiewcze "Putin - chu*ek" 

Fabryka Czekolady / Kopalnia Kawy.

Zabytki we Lwowie. 

Widok na miasto z Domu Legend. 

Laura i Tomek. 

Uliczki Lwowa. 

Ukrainki wracające z uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego. 

Chłopcy po pierwszym dniu w szkole. 

Młodzi i starzy mieszkańcy Lwowa. 

Dziewczyna przy fontannie. 

Dziewczyna dekorująca słodycze w jednej z wielu manufaktur słodkości. 

"Pani" sprzedająca słodycze. 

Laura w podróży. 

Na szczycie Wysokiego Zamku.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Na rowerach nad morze!

         W zeszłym roku przejechaliśmy przez świat. W tym, postanowiliśmy przejechać przez Polskę. Dosłownie, i to na rowerach.

         Skąd pojawił się ten wyjątkowy pomysł? Sami do końca nie wiemy. Jednak coś Nas zmotywowało, by wyposażyć rowery w konieczny sprzęt i ruszyć w pierwszą w Naszym wspólnym życiu wyprawę rowerową. Po spakowaniu całego Naszego dobytku, zarówno tego biwakowego jak i plażowego do sakw na bagażniku rowerowym, wyruszyliśmy z Obornik Śląskich celując prosto na północ – do Smołdzińskiego Lasu, w Słowińskim Parku Narodowym. 

         Na pokonanie nieco ponad 500 kilometrów wyznaczyliśmy sobie 5 dni – plan był ambitny, ale daliśmy radę. Bez żadnych problemów i usterek rowerowych pokonywaliśmy każdego dnia po mniej więcej 100 kilometrów, najczęściej kończąc dzienny odcinek biwakiem pod namiotem. Tylko drugiego dnia, zatrzymaliśmy się na noc w Gnieźnie, by zregenerować siły w miękkim łóżku i wykąpać się w bieżącej wodzie.

         Jesteśmy bardzo zadowoleni z trasy jaką obraliśmy. Jechaliśmy głównie wiejskimi drogami gminnymi lub bardzo mało uczęszczanymi trasami powiatowymi, dzięki czemu jazda na rowerze była bezpieczna i komfortowa. Zdarzały się odcinki drogi gdzie samochody mijały Nas raz na piętnaście minut, a rekordem był fragment w dolinie rzeki Słupi, gdzie przez 10 kilometrów nie wyprzedziło Nas żadne auto. Mogliśmy często swobodnie jechać obok siebie równolegle, rozmawiać i oglądać okolicę. Zdecydowana większość Naszej trasy przebiegała przez rolnicze i monotonne krajobrazowo obszary. Dopiero ostatnie dwa dni pozwoliły Nam na znalezienie schronienia przed słońcem, podczas przejazdu przez bujnie zalesione Kaszuby i Pomorze. Ta część trasy najbardziej Nam się podobała, co parę obrotów korbami mijaliśmy kolejne jezioro z krystalicznie czystą wodą. Żałowaliśmy wtedy, że nie mamy wystarczającej ilości wolnego czasu, by zatrzymywać się nad każdym z nich chociaż na chwilę. Chcieliśmy szybko dotrzeć nad morze, by tam móc spędzić jak najwięcej czasu.

         Kiedy dotarliśmy do Smołdzińskiego Lasu, licznik wskazywał 507 kilometrów, 26 godzin ciągłej jazdy i średnią prędkość wynoszącą 19,3km/h. Byliśmy bardzo zadowoleni, że udało Nam się dojechać – i wcale nie było tak trudno. No, może poza trzecim dniem, kiedy to upały i brak schronienia przed słońcem mocno dały Nam w kość. Podsumowując trasę wspomnimy jeszcze mały wypadek przed Chojnicami, który Nam się przytrafił. Oczywiście ruch samochodowy był bardzo niewielki na drodze, więc uczestnikami wypadku byliśmy my sami – kierownica roweru Weroniki zahaczyła o sakwę na bagażniku Tomka i po chwili (na szczęście przy małej prędkości) Weronika upadła wraz z rowerem na asfalt. Pierwsze szlify, na kolanie, biodrze i kasku nie odebrały Weronice zapału do dalszej jazdy, więc chwilę potem dalej kręciliśmy w stronę wybrzeża.

         Smołdziński Las pod Smołdzinem, to mała wieś w powiecie słupskim, zamieszkała przez nieco ponad 200 ludzi. To wieś, o której bardzo mało osób w ogóle kiedykolwiek słyszało. Zapewniło Nam to absolutny spokój na plaży i błogi wypoczynek. Dla wielu, brak sklepów z pamiątkami, zatłoczonych deptaków i zapachu gofrów wyklucza udane wakacje. Nam jednak wcale nie przeszkadzał trzy kilometrowy dystans do plaży, ani dwu kilometrowy do sklepu. Mimo, że nad samym morzem wykręciliśmy jeszcze dodatkowe 200 kilometrów po okolicy to naprawdę wypoczęliśmy – a przecież po to przede wszystkim są wakacje.

         Pozdrawiamy i życzymy równie udanego urlopu.

Ps.

Wyprawa nad morze zajęła Nam pełne 5 dni, lecz drogę powrotną spędziliśmy w nocnym pociągu ze Słupska do Obornik Śląskich. Po 7 godzinach spania w pustym przedziale, mogliśmy wreszcie wypić poranną kawę w Naszym domu ;)


Oborniki Śląskie (pod Wrocławiem) - początek Naszej ponad pięćset kilometrowej trasy nad morze.

Przejazd przez dobrze Nam znaną Dolinę Baryczy.

Gniezno całkiem przypadło Nam do gustu.

Długa i żmudna droga przez Wielkopolskę.

Po obu stronach tylko łąki i pola uprawne...

...i  tylko łąki i pola uprawne...

Wiele kilometrów przejechanych w pełnym słońcu.

Bociany, stale towarzyszące Nam podczas tej podróży.

Biwak w lesie i planowanie kolejnego etapu Naszej trasy.

Fragment Naszego obozowiska.

Im dalej od domu, tym więcej atrakcji na drodze :)

Zamiast prysznica, kąpiel w jeziorze na Kaszubach.

Czasem trasa wiodła Nas przez polne drogi...

... z widokiem na malownicze jeziora

I tak aż do celu. Smołdziński Las wita rowerzystów!

Pierwsze chwile na plaży!

Zachwyt nad delikatnym piaskiem (taki, to tylko na polskim wybrzeżu! :))

Tomek na wydmie przy plaży.

Udała Nam się bardzo słoneczna pogoda.

Prawie puste plaże.
 
Idealne miejsce na odpoczynek.

Szczęśliwy Tomek.

Nie mogło zabraknąć romantycznych zachodów słońca :)

Kluki - skansen wsi Słowińskiej.

Rowerowe zwiedzanie okolicy.

Kluki - skansen wsi Słowińskiej.

Kluki - skansen wsi Słowińskiej.

Kluki - skansen wsi Słowińskiej

Kluki - skansen wsi Słowińskiej
Kluki - skansen wsi Słowińskiej.

Smołdzińskie Łąki.

Fragment wydmy Czołpińskiej w Słowińskim Parku Narodowym.

Fragment wydmy Czołpińskiej w Słowińskim Parku Narodowym.

Podczas spaceru po wydmie Czołpińskiej.

Podczas spaceru po wydmie Czołpińskiej.

Podczas wycieczki do Ustki przejeżdżaliśmy szlakiem wiodącym po stromych klifach w okolicach Poddąbia.

Widok z Latarni Morskiej w Czołpinie na Wydmę Czołpińską.

Droga na plażę w Czołpinie.

Pusta plaża - cała dla Nas ;) 

Dzikie wybrzeże na terenie Słowińskiego Parku Narodowego.

Dzikie wybrzeże na terenie Słowińskiego Parku Narodowego.