wtorek, 21 maja 2013

Początki na Filipinach

                Po przylocie na Filipiny od razu uciekliśmy ze stolicy – Manili. To kolejne gigantyczne miasto na naszej drodze zamieszkałe przez 20 000 000 ludzi ( w całej aglomeracji ). W dodatku posiadające bardzo złą reputację, mnóstwo tu slumsów, przestępczości i narkomanii.

                W chwili zachodu słońca dojechaliśmy do odległego o 60 kilometrów jeziora Taal, które znajduje się we wnętrzu starego wulkanu, na którym znajduje się wyspa, na której znajduje się wulkan, w którym znajduje się jezioro, na którym leży wyspa :) Na samym jeziorze Taal jest 25 innych mniejszych wulkanów, lecz tylko jeden z nich ma wysokość przekraczającą 300 metrów.

                Na samym szczycie kaldery, na straganie z zimnymi napojami i kokosami, zaproponowano Nam nawet grę golfa. Po prostu wbijasz kołek w ziemię, kładziesz na nim piłeczkę, bierzesz kij i możesz spróbować trafić do dołka o wielkości jeziora! My z tej dziwnej atrakcji jednak nie skorzystaliśmy.

                Podczas tej nocy nad jeziorem Taal, spaliśmy w definitywnie najgorszym miejscu w czasie całej Naszej podróży. Pokój był drogi, a w łazience chodziły jeszcze większe karaluchy niż te na zdjęciach z Bangkoku. Do tego w okolicy naszego „resortu” nie było żadnego normalnego sklepu z jedzeniem, ani żadnej restauracji. Udało Nam się dostać jedzenie w jakiejś spelunie, gdzie za miskę dziwnych flaków skasowali Nas jak za ucztę na plaży.

                Szybko uciekliśmy z tej okolicy, chcąc w końcu zobaczyć te rajskie plaże z jakich słyną Filipiny. Po bardzo długiej drodze ( 5h – 100 kilometrów), dojechaliśmy do portu w Batangas, gdzie okazało się że jesteśmy spóźnieni 20 minut na ostatni prom na wyspę Mindoro. Na szczęście nie tylko my się spóźniliśmy – w porcie spotkaliśmy dwie pary Filipińczyków, którzy też wybierali się na tą wyspę. Podczas negocjacji z właścicielem prywatnej łodzi dołączyło się do Nas jeszcze 8 osób, ale i tak po trwających 1,5h negocjacjach musieliśmy zapłacić 3-4 razy więcej niż za normalny kurs. Oczywiście woleliśmy zapłacić, niż spędzić kolejną noc czekając na poranny prom.

                Już po zmroku dopłynęliśmy do miejscowości White Beach przy Puerto Galera. To było typowe miejsce odwiedzane przez młodych filipińskich turystów. Połowa plaży jest tutaj pokryta boiskami do siatkówki, a cała linia brzegowa usiana barami i restauracjami. Było tam sporo ludzi, trwały dyskoteki, ktoś śpiewał karaoke, jakaś przebrana dziewczyna śpiewała przeboje Tiny Turner… Połowa stolików była wystawiona na piasku – część z nich to przerobione skutery wodne z zamontowanymi blatami. Cała ta miejscowość zrobiła na Nas super wrażenie – właśnie czegoś takiego spodziewaliśmy się po Filipinach! Czuliśmy, że obudzimy się w raju.

                Po śniadaniu od razu pobiegliśmy na plażę, żeby nurkować z maską i rurką (snorkeling) przez prawie dwie godziny. Widzieliśmy sporo koralowców i kolorowych rybek, to było coś naprawdę pięknego. Potem wybraliśmy się na spacer do pobliskiej miejscowość i tam zaczął padać deszcz. Po południu pojechaliśmy do Sabang, które oferuje dużo więcej atrakcji dla nurków i snorkelowców. Jutro wstajemy wcześnie i chcemy wybrać się jakąś łodzią na 4-5 godzinny trip – liczymy na odwiedzenie jakiś raf, jaskiń i może wraków – ponoć to wszystko jest właśnie w Sabang. 

















3 komentarze:

  1. Wcześniej mnie to bawiło... teraz !:D jesteście CUDOWNI! żal mnie wiecie co..!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, wygląda to wszystko bosko, chyba faktycznie trafiliście do raju :-)Bawcie się dobrze - jak zawsze. Buziaki.

    OdpowiedzUsuń