W końcu odbiliśmy od Pacyfiku i skierowaliśmy się w stronę
wysokich Andów. Dotarliśmy do trzeciego największego miasta Peru, czyli do
Cuzco. Spacerując, znów ciężko Nam się oddycha, a po wejściu na schody
tętno skacze do góry. W ciągu jednej nocy przejechaliśmy z nad poziomu oceanu
aż na 3300 metrów nad poziomem morza. Jak dobrze, że wszędzie można napić się
tutaj herbaty z suszonych liści koki ;).
Cuzco
to chyba najbardziej turystyczne miasto na całej Naszej dotychczasowej trasie.
Można by je porównać do Kathmandu, lub być może Zakopanego?! Rządzą tutaj turyści w średnim wieku z zasobnymi portfelami. Nie brakuje eleganckich
restauracji i sklepów, do których jak zdarzy Nam się czasem zajrzeć, to jesteśmy
traktowani tak, jak gdyby Nas tam w ogóle nie było. No cóż, ceny i tak Nas przygniatają. Dużo spacerując po mieście, łatwo odnaleźliśmy kilka dobrych miejsc z
przyjemniejszymi dla Nas cenami.
W Cuzco
spędziliśmy dwa dni, potem pojechaliśmy w stronę Machu Picchu, następnego dnia znowu wróciliśmy do kolonialnego miasta na jeden dzień. Bardzo Nam się tutaj
podoba. Zabytki architektury kolonialnej są na najwyższym poziomie, a do tego bardzo wyraźnie wyczuwalny jest klimat Imperium Inków. Peruwiańczycy dbają o
podtrzymywanie i kultywowanie kultury inkaskiej – zresztą to ogromne źródło
przychodów zarówno dla państwa jak i dla społeczeństwa. O tym jak duże dochody
przynosi turystyka przekonacie się zresztą w poście o Machu Picchu.
O dużym wpływie turystyki można się przekonać zerkając dosłownie do każdego
sklepu, straganu czy apteki – wszędzie oferowane są najróżniejsze wyroby z
koki. Herbaty, marmolady, ciasteczka, mąkę, czekoladki, maści, kremy i balsamy,
piwo oraz brandy (tutejsze pisco)
wszystkie te produkty można dostać z koką w składzie. Coca – cola leży często
na tej samej półce, w końcu ten najsłynniejszy napój świata zrobiony jest z
orzeszków koli i liści koki (taka jest oryginalna receptura). Tylko raz
natrafiliśmy na świeże liście – w drodze do Machu Picchu. Wybierając się
następnym razem w wyższe góry, z pewnością przetestujemy działanie żucia liści koki. Ponoć pomaga zwalczać objawy choroby wysokościowej,
redukuje uczucie głodu, oraz zmniejsza zmęczenie. Co ważne, mimo małej zawartości
kokainy w liściach nie powoduje ona „haju”, tak jak przetworzony chemicznie
biały proszek. Podobno do otrzymania kilograma kokainy potrzeba aż 200
kilogramów liści, ale nie proście Nas o przywożenie aż tylu herbat do Polski ;).
Nie
żuliśmy jeszcze koki, ale jedliśmy już świnkę morską! Tak, dokładnie taką samą
jak obecnie hoduje się w sklepach zoologicznych. Mieliście kiedyś
taką małą świnkę? My nie, ale za to wiemy już jak ten mały futrzak smakuje. Prawdę
mówiąc, nie jest zły, choć mięsa nie ma zbyt wiele. W smaku Nam przypominał
kurczaka (takiego bardziej z zupy), choć przy skórze zdecydowanie smak mięsa był bardziej zbliżony do królika. Świnka nie jest zdecydowanie największym
przysmakiem świata, ale zastosowanie gastronomiczne wydaje się być bardziej
sensowne niż hodowla dla samej hodowli.
Jeszcze odnośnie zdjęć poniżej. Te
małe zwierzątka, które trzymają Indianki Quechua to są lamy. Nie ma ich w
restauracyjnych menu, ale kuzynki lamy, czyli alpaki są niedrogim i bardzo
smacznym przysmakiem. Poza wełnianymi sweterkami, ponczami i szalami z alpaki, można
też zjeść pysznego i mało tłustego steka.
Ta morska to taka mini wersja prosiaka z rusztu :D
OdpowiedzUsuńciekawe, ciekawe ;) nigdy o tym specjalnie nie myślałam, ale jakbym miała strzelać, to obstawiłabym, że świnka morska jest odmianą powstałą na skutek jakiegoś mixu ras tylko i wyłącznie do celów hodowlano-ozdobnych. niespodzianka ;)
A w kwestii liści koki - polskie prawo niestety zabrania :(
I podoba mi się to Cuzco, architektonicznie, stylowo i barwnie.