wtorek, 17 grudnia 2013

Kolumbia - Bogota

                Jedną z przesiadek podczas Naszego powrotu z Ameryki Południowej mieliśmy w Bogocie, stolicy Kolumbii. Idealnie pasował Nam czas przylotu i wylotu, pozwalając Nam na spędzenie całego dnia w mieście.  

                Z lotniska do centrum miasta dostaliśmy się czymś w stylu marszrutki za parę groszy. Miasto… jak każde duże latynoamerykańskie miasto było zakorkowane i pełne spalin. W Bogocie mieszka ponad 8 milionów ludzi, to oznacza naprawdę duży tłok w centrum! My spóźniliśmy się o jeden dzień, na copiątkową fiestę, która odbywa się w centrum Bogoty. Po godzinie 17 zamykane są główne ulice dla ruchu samochodowego. Utworzone w ten sposób deptaki wypełniają się tysiącami ludzi, handlarzy i artystów. Ponoć poza tym całym „teatrem ulicy”, można spotkać na środku chodników  ludzi tańczących tango lub salsę. W niedzielę po raz kolejny zamykane jest centrum miasta – tym razem ulice wypełniają rowerzyści i ludzie lubiący aktywny wypoczynek. Szkoda, bo spacerowaliśmy po Bogocie akurat w sobotę – kiedy miasto wypełniały codzienne kłęby spalin.

                Mimo wszystko całkiem Nam się spodobało. Już na pierwszym placu, przez który przechodziliśmy zobaczyliśmy fotografa z prawdziwie antycznym aparatem. Na drewnianych nogach, znajdowała się tylko drewniana skrzynia i małe szkiełko obiektywu. Wewnątrz skrzynki naświetlał się papier pokryty światłoczułą substancją… i tak po wielu zabiegach, naświetlaniach, płukaniach zdjęć w wodzie fotograf używający sprzętu po swoim dziadku, pokazał Nam najpierw negatyw, potem wręczył dwie odbitki pozytywowe. Otrzymaliśmy w ten sposób dwa unikatowe i niepowtarzalne zdjęcia wykonane aparatem z XIX wieku.  Negatyw został w Bogocie, w archiwum fotografa.

                Bogota mimo, że jest raczej mało atrakcyjnym miejscem, urzekła Nas bardzo swoim starodawnym klimatem. Zaczęło się od tego 120 letniego aparatu, ale dalej spotkaliśmy jeszcze kilka starych kawiarni i sklepów zdobionych antycznymi szyldami. Natrafiliśmy również na małe targowisko, na którym sprzedawano głównie wyroby wykonane z wikliny i drewna.


                Spotykaliśmy w centrum na każdym kroku, ludzi od których można było wynająć telefon komórkowy na krótką rozmowę. Wyglądało to dość komicznie, bo telefony te były przymocowane za pomocą łańcuszka do drewnianego stojaka. Wracając już w stronę busika na lotnisko, byliśmy też świadkami niecodziennego zjawiska… wyścigów świnek morskich. Nie wiemy o co chodziło dokładniej w tych zawodach, ale wyglądało do dość zabawnie. Kolumbia? Chyba i tutaj powinniśmy jeszcze wrócić!














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz