niedziela, 12 maja 2013

Trekking w Himalajach


                Na początku chcieliśmy przeprosić za podanie złej nazwy góry na jaką się „wspinaliśmy” w ostatnich dniach. Pony Hill to jednak Poon Hill – nazwa „pony” powstała poprzez lekceważące podejście Tomka to tego szczytu. Faktycznie się nie mylił, bo podejście na „kucyka” było błahe… a Nam i tak zajęło 4 dni ;)

                Takie właśnie są trekkingi w Himalajach - domyślamy się, że większość z nich. Dziennie pokonuje się nieduże dystanse, wędrując 3 do 5 godzin na dzień. Do tego na popularnych trasach co 30 minut znajdują się wioski z hotelikami oraz restauracje. Coca Coli i piwa marki Everest na trasie nie zabraknie. I tutaj chcielibyśmy poruszyć sprawę cen w Himalajach, bo jak na każdej z głównych atrakcji kraju (np. jak Kilimandżaro w Tanzanii) zdziera się z turystów niezłą kasę. Za wejście w rejon Annapurny płaci się 80zł, ale to nie wszystko, bo obowiązkowe jest też wyrobienie legitymacji tutejszej organizacji turystycznej TIMS: 20$ plus 3 zdjęcia. A jeszcze do tego wejście na Poon Hill kosztuje kolejne rupie, może nie dużo, ale przecież już raz zapłaciliśmy za wejście do parku narodowego… Co ciekawe, ceny w wioskach są z góry ustalone przez TIMS. Im wyżej, tym drożej. Ma to sens, ale czemu woda na wysokości 3000m kosztuje sześć razy więcej niż na dole? Natomiast piwo dalej kosztuje tyle samo co w knajpie w Pokharze. Chcieliśmy, więc zamiast wody pić tylko Everesty, ale piwo w Nepalu to jednak wydatek 12 do 15 złotych za 0,6l. Pociesza Nas  fakt, że Polacy których poznaliśmy na raftingu, będąc na trekkingu do Everest Base Camp (ok. 5500 m n.p.m.) za wodę płacili 350 rupii, czyli 14zł za litr, czyli czternaście razy więcej niż na dole.

                Wracając do trekkingu, na szczęście mieliśmy bardzo udaną trasę. Spokojną, z dobrymi widokami i generalnie ciekawą. Codziennie wstawaliśmy o 5, 6 nad ranem by ujrzeć Annapurnę (tą południową – 7219 m n.p.m. Annapurna I była za nią schowana…), Fishtail’a ( Machapuchare 6993 m n.p.m. – ponoć najładniejsza góra świata ) – choć ta druga zawsze szybko chowała się w chmurach. Na szczęście podczas dwóch pierwszych poranków widoki były satysfakcjonujące. Generalnie pogoda nie była najgorsza, jak nam się wydawało będąc w Pokharze. Fakt, że przez pierwsze dwa dni po południu padało przez ok. 2 godziny, ale rano zawsze świeciło słońce, a wieczorem było całkiem w porządku. My zawsze dochodziliśmy na miejsce noclegu około 13, akurat przed deszczem. Aby reszta dnia się nie dłużyła, czas deszczu przesypialiśmy, a wieczorem próbowaliśmy grać w karty, ale że nie znamy żadnej gry na dwie osoby, szło Nam opornie. Ps. Może ktoś Nam polecić jakąś grę dla dwójki? Byleby była lepsza od „wojny”… ;)

                Pierwszego dnia wyszliśmy z miejscowości Nayapul na wysokości 1050m. Dużą część tego dnia szliśmy szutrową drogą, którą co jakiś czas przejeżdżała terenówka wzbijając obłoki kurzu. Widoki doliny pod Nami, okolicznych wioseczek i ich mieszkańców, uprzyjemniały Nam czas podejścia. Dotarliśmy do miejscowości Ghandruk na 1950m. Tam czekał Nas guest house, chyba pierwszy raz od miesiąca Naszej podróży z czystą pościelą. Byliśmy w nim jedynymi gośćmi, więc trafił Nam się pokój z „perfect view”, jak mówił właściciel. I się nie mylił, bo nad ranem ujrzeliśmy to, czego w sumie nie spodziewaliśmy się zobaczyć, a na pewno pierwszego dnia trekkingu: Annapurnę i Fishtail’a.

                Drugiego dnia czekała Nas najkrótsza trasa, z 1950m do 2800m, którą pokonaliśmy w 3,5h. W Tadepani byliśmy już około 12 w południe, ale ta mała wioseczka okazała się być najbardziej uroczą na trasie. Cały dzień w schronisku przerywany był głosami innych turystów „Oh, look, Annapurna is here!” – i cała gromada ludzi z aparatami wychodziła na taras. I tak co godzinę, albo dwie. Nad ranem o 5:30 na balkonie Naszego hoteliku już wrzało, a widok znowu warty był porannej pobudki. Całą trasę tego dnia pokonaliśmy idąc zupełną dżunglą, porośniętą rododendronami oraz całą masą innych egzotycznych roślin, a do tego w okół Nas fruwały motyle wielkie jak ptaki, często niebieskie, pomarańczowe, białe… kolorowe ;) Czasami z nad tej zielonej dżungli wyrastał ośnieżony szczyt – może to już nienajlepszy czas na oglądanie Himalajów, bo ten jest w zimę, kiedy niebo jest bezchmurne, ale właśnie takie ulotne chwile, gdy pośród chmur ukazują się himalajskie szczyty, są tak bardzo doceniane. 

                Trzeciego dnia w podobnych warunkach jak drugiego dotarliśmy do Ghorepani na wysokości 2900m, ale ta miejscowość nie zrobiła na Nas żadnego wrażenia. Za dużo było tam blaszanych dachów oraz  innych znaków postępu w  Nepalu.

                Czwarty dzień rozpoczęliśmy o 4:45 maszerując ze smutnymi minami na Poon Hill – (3210m n.p.m.). Smutni, bo już z okien Naszego pokoju widzieliśmy, że góry są zakryte ciemnymi chmurami. Pewnie dlatego, że w sobotę nie padało, chmury ciągle wisiały nad Nami. Na szczycie dołączyliśmy do może 50 turystów, równie bez entuzjazmu czekających na wschód słońca. My zrobiliśmy sobie tylko pamiątkowe zdjęcie z namalowanym „widokiem” Himalajów i szybko zeszliśmy na dół do hotelu po rzeczy i od razu krótszą drogą do Nayapul i dalej taksi do Pokhary.

                Droga w dół była bardzo monotonna za sprawą kamiennych schodów – było ich naprawdę sporo, a na jednym fragmencie w połowie drogi było ich, bagatela 3280. Trzy tysiące dwieście osiemdziesiąt kamiennych schodów pod rząd. Jak dobrze, że szliśmy tą trasą w dół. Mimo wszystko nie wiemy czemu większość turystów wybierała tą krótszą i bardziej stromą trasę jako podejście. Właśnie, możecie napisać ile schodów jest na jedno piętro? Np. w takim tyskim bloku? Mi wydaje się, że 18, czyli 3280 schodów daje nam podejście na jakieś 180 pięter… dobrze, że schodziliśmy ;)

                Nowożeńcy tą ciężką drogę w dół urozmaicili sobie zawieszając nad ścieżką osiem metrów modlitewnych flag z buddyjskimi mantrami. Mamy ich jeszcze trochę, ale resztę chcemy powiesić już w Naszych ulubionych Tatrach.

                Podsumowując trekking, było warto, nawet mimo niespecjalnych widoków oraz wysokich kosztów. My się dobrze bawiliśmy i już nakręcamy się na kolejne, tym razem już nie trekkingi ale bardziej ambitne górskie trasy. Ale to pewnie w odległej przyszłości. Jutro jedziemy polować na dzikie słonie i nosorożce w Parku Narodowym Chitwan!


Ps.
                Tak, to dzisiaj upłynął miesiąc odkąd jesteśmy w Azji ;) Tym samym dziękujemy wszystkim za czytanie bloga oraz komentowanie – to faktycznie motywuje Nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy !































5 komentarzy:

  1. ook,z mojej wnikliwej obserwacji wynika, że Tomek goli się raz na miesiąc ;]

    to raz, a dwa, pfff, przeciezż to na pierwszy rzut oka wiedziałam że to 'Pony' to coś nie brzmi.

    co do schodów, to na Gaju jest 8, czyli macie rację, w sumie 16 na jedno piętro.
    a ja właśnie przed chwilą wróciłam z Komunii, wczoraj Chrzciny....oj, przydałby mi się teraz taki trecking...i te schody, pod górkę ;)

    a ceny...komercha wejdzie wszędzie, nawet w himalajskie szczyty.

    buziaki! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. W całym gąszczu wizytówek jedna świeci na biało,chyba świeżo przybita :) Miłego fotopolowania na nosorożce, czekamy na relacje i pozdrawiamy MMK

    OdpowiedzUsuń
  3. dziekuję za kartkę z pozdrowieniami codziennie oczekuje na nowe wiadomosci pozdrawiam babcia Monika

    OdpowiedzUsuń
  4. codziennie zerkam czy jest coś nowego, zazdrośnie łapię wasze chwile :)! Ferdek

    OdpowiedzUsuń
  5. hej
    tu specjalista od gier wszelakich w tym karcianych
    jesli chodzi o gry to w grę wchodzą: makao, tysiąc, nerwus, remik - dacie radę w dwójkę
    pozdr.
    Jakubiakowa
    ps
    fajny blog :)

    OdpowiedzUsuń