poniedziałek, 9 września 2013

Kanada - podsumowanie

         Trzy miesiące, od ósmego czerwca do ósmego września mieszkaliśmy w Kanadzie. Czuliśmy się tutaj przez większość czasu jak u siebie, a to wszystko dzięki cudownym ludziom, którzy mimo, że znali Nas tylko ze zdjęć na blogu, przygarnęli Nas jak najlepszych przyjaciół. Dzięki Dorocie, Darkowi i Jurkowi, Toronto stało się Naszym domem na te trzy miesiące, które zleciały bardzo szybko. Praca, praca, praca... i już znowu siedzimy w samolocie.

Toronto jest olbrzymim miastem i tak naprawdę, mimo że dziennie pokonywaliśmy średnio po 40 kilometrów na rowerach i tak nie zjeździliśmy większości miasta. Do samego Downtown, musieliśmy kręcić ponad 1,5h, a dojazd metrem skracał ten czas tylko o pół godziny. Ciągle fascynowały Nas kolejno odkrywane, etniczne dzielnice, najwięcej było tych włoskich i chińskich, ale równie ciekawie wjeżdżało się dzielnicy indyjskiej, gdzie od razu uderzał w nozdrza zapach curry. My mieszkaliśmy w okolicy zamieszkałej głównie przez czarnoskórych, pochodzących w większości z Somalii. Cała ta mieszanka kulturowa  jest bardzo interesująca, gdy lądowaliśmy w Toronto trzy miesiące temu, na lotnisku większość ochroniarzy/celników nosiła turbany, a wylatując widzimy kobiety owinięte w barwne chusty, które noszą swój bagaż... na głowach. Jak nie jeden raz już pisaliśmy, mieszka tu ponad 150 różnych grup etnicznych i faktycznie widać to na każdym kroku.

Podczas ostatniego tygodnia w Kanadzie, już nie pracowaliśmy dzięki czemu mogliśmy trochę odpocząć i pozwiedzać okolicę. Byliśmy między innymi we wspaniałym parku rozrywki "Canada's Wonderland", gdzie zaliczyliśmy kolejno wszystkie rollercostery. Najprzyjemniejszymi w jeździe, okazały się dla Nas te dwa największe: wysokie na przeszło 100 metrów Behemot i Leviatan. Na tym drugim po starcie wjeżdża się od razu na wysokość 93 metrów, i po chwili spada się niemal pionowo w dół, osiągając prędkość 148km/h - prosto do nieoświetlonego tunelu! Jest przerażająco, ale z drugiej strony jakoś dziwnie przyjemnie, a po zakończonej jeździe człowiek śmieje się sam do siebie z radości. Ciężko w to uwierzyć, ale aż chce się jeszcze raz stanąć do kolejki by znów przeżyć to samo! ;) Zaliczyliśmy też swobodne spadanie na wieży o wysokości 70 metrów z prędkością sięgającą 100 km/h. Najstraszniejsze jednak dla Nas okazały się dwa drewniane rollercostery, wybudowane w 1983 roku - wyglądają przepięknie, ale poziom ich "rozklekotania" i nieustanne wrażenie, że cała ta kolejka po prostu rozleci się przy następnym zakręcie jest nie do opisania. Człowiek czuje się jak wrzucony do gigantycznego shakera, a nie do szybko, ale gładko jadącej kolejki.
Nie mamy żadnych zdjęć z tego wypadu ponieważ kompaktowy aparat który zabraliśmy ze sobą, po prostu przestał działać kiedy dojechaliśmy do Wonderlandu.

W ostatnich dniach pobytu, wjechaliśmy też w pięćdziesiąt osiem sekund, na wieżę CN Tower w Toronto - to do niedawna najwyższa wolno stojąca budowla świata , obecnie jednak rekord należy do Burdż Chalifa w Dubaju. Wysoka na 553,3 metra wieża, to zdecydowany symbol miasta, który widać nawet z miejscowości Niagara-on-the-lake. Widoczność z CN Tower dochodzi aż do  160 kilometrów. Ze szklanej podłogi będącej na jednym z poziomów kosza na górze wieży widać, też czasami rozgrywane mecze bejsbolowe na położonym u stóp CN Tower  stadionie Rogers Center (dawniej Skydom). Wiele jest ciekawostek i rekordów na temat tej wieży, między innymi rekord prędkości wbiegnięcia na szczyt po 1769 schodach w czasie 7 minut 52 sekundy. Natomiast najszybsze zbiegnięcie trwało zaledwie 1 minutę i 52 sekundy. Szklana podłoga, choć o malutkiej powierzchni, wynoszącej 23,8m^2 jest tak gruba, że pięciokrotnie przekracza normy bezpieczeństwa. Natomiast windy zawieszone są na ośmiu linach - z czego każda pojedynczo, też wytrzymałaby całkowite obciążenie.

W sobotę wybraliśmy się na jedne z największych burgerów w mieście - Tomek nie byłby sobą, gdyby po zjedzeniu jednofuntowego (0,5 kg mięsa!) Sumo  burgera + olbrzymich frytek nie przyznał, że zmieścił by w sobie jeszcze np. dwa tosty, albo jakąś inną przekąskę. Fakt, zjedzenie takiej porcji było przede wszystkim bardzo męczące (i brudzące, ponieważ hamburger był nie do ugryzienia w klasyczny sposób). Wyobraźcie sobie natomiast, Tomka i Weronikę, dwóję raczej normalnych w Europie, i bardzo szczupłych w Ameryce ludzi, którzy nagle zderzają się ze światem ludzi 200 kg plus! Takich gigantów nie widzieliśmy jeszcze nigdzie! Spotkaliśmy parę ludzi, którzy byli tak ogromni, że poruszali się niczym słonie. Jednemu z klientów pękły na nogawkach dresowe spodnie w rozmiarze XXXL. Wszyscy oni wyglądali okropnie. I czy im to nie przeszkadza? Czy oni nie wiedzą, że są już trochę za grubi? Jak mieszczą się w fotelach lotniczych, albo np. w kajaku? Dlaczego przychodzą dalej do baru i zamawiają Sumo burgery? Te pytania wciąż pozostały dla Nas bez odpowiedzi. Ponoć niedawno w rankingu na najbardziej otyły naród świata wysunęli się na prowadzenie Meksykanie przed Amerykanami - będzie okazja to zweryfikować już za parę godzin.

Podsumować należy też Nasz budżet po pobycie w Kanadzie. Pracowaliśmy sporo, za stawkę od 10 do 12 $ za godzinę (kanadyjski dolar obecnie ma kurs niemal identyczny z amerykańskim). Łącznie zarobiliśmy w tym czasie 6676 dolarów, jednak część tego wydaliśmy na życie, czyli jedzenie, transport, rozrywki, ubrania... i 21 kilogramową paczkę do Polski (What?!) Aż tyle się tego uzbierało przez ten czas w Kanadzie? Część zajmują przewodniki po Azji, czy przeczytane już książki... ale skąd aż 21 kilogramów...?!. Teraz w zależności od sztormów, za dwa miesiące paczka ma dopłynąć do Polski ;). Na koniec wyszło, że razem zaoszczędziliśmy i zabieramy dalej w podróż 3615 $, czyli ponad 11 tysięcy złotych. Na szczęście nie mamy problemu z transportem gotówki w dalszą drogę, bo udało Nam się w parę minut założyć konto w banku kanadyjskim i od razu dostaliśmy  kartę debetową. Ot, tak to się robi Ameryce ;).

Te parę zdjęć zamieszczonych tym poście, to po prostu fotki głównie zrobione podczas Naszej wieczornej wycieczki do Downtown, na CN Tower.
















A już nie długo...:



3 komentarze:

  1. ;))

    czyli że co, nic tylko zakładać działalność leczącą Polki z kompleksów, której ostatnim etapem byłby weekend w Kanadzie...
    a Wy, jak już ustaliliśmy, mało co jedliście, stąd teraz takie oszczędności się uzbierały.

    (tyle światełek, CN Tower mogłaby być też moim miejscem.)

    a póki co jak zwykle ściskamy kciuki za dalszą podróż i pierwsze wieści z Meksyku, OLE!

    OdpowiedzUsuń
  2. dajcie znac przed nastepnym przyjazdem...

    OdpowiedzUsuń
  3. Spoko, czyżbyś też tam mieszkała ;) ?

    OdpowiedzUsuń