Granada to perła kolonialnej architektury na mapie Nikaragui i chyba całej Ameryki Centralnej. Miasto ma dużo więcej do zaoferowania, niż słynna Antigua w Gwatemali. Centrum stanowi duży i obfitujący w zieleń Park Centralny z czterema okrągłymi "kioskami" oferującymi lokalne jedzenie, fontannami, budką dla orkiestry oraz dużą, wybudowaną w XIXw. katedrą.
Całe miasto nie jest duże, bo mieszka w nim trochę ponad sto tysięcy mieszkańców. Wybudowano je w starym hiszpańskim stylu tak, że każde domostwo posiada patio, najczęściej z fontanną, czasami nawet niedużym basenem. Sklepienia podparte są pięknymi drewnianymi kolumnami tworząc zacienione arkady, między którymi wiszą hamaki. Nie ma lepszego schronienia od słońca niż bujny ogród w środku domu. Taka forma wypoczynku bardzo Nam się podoba i już zastanawiamy się gdzie taki hamak można by było zawiesić w Naszym domu ;).
Główna ulica miasta, prowadząca w dół z Parku Centralnego aż do Jeziora Nikaragua, to piękny brukowany deptak, pełen dobrych restauracji i pubów. Spacerując tak sobie w cieniu akacji i drzew mango zarówno w dzień, jak i wieczorem, gdy zrobi się już chłodniej, nie sposób nie wstąpić do jednego z lokali na orzeźwiającego drinka. Duża konkurencja sprawia, że "happy hours" są wszędzie i to często od 11 rano aż do północy. W takiej sytuacji, kiedy dwa mojito kosztują 6 zł, stają się napojem w takiej samej cenie co coca-cola. Spacerowanie ulicami takiego pięknego miasta jest przyjemną atrakcją, która pochłonęła Nam w sumie trzy dni.
Na Parku Centralnym spróbowaliśmy ciekawej tutejszej potrawy: juki ze smażonym mięsem wieprzowym (skórą?!), oraz kapustą. Juka to tutaj po prostu znany z Afryki maniok, podobny w smaku do słodkiego ziemniaka. Na jednym ze zdjęć Weronika trzyma w ręce najpopularniejszy z napojów w całej Środkowej Ameryce: po prostu oranżadę przelaną do woreczka. Co ciekawe, tak samo nalewa się też nawet coca-colę. Raz nad pewną rzeką w Hondurasie, widzieliśmy miejscową rodzinę podczas sobotniego pikniku, matka nalewała swoim dzieciom, mężowi oraz sobie odmierzone porcje Pepsi własnie do woreczków.
Jeśli chodzi o egzotyczne ptaki, to wciąż nie udało Nam się wytropić tukanów. Za to w Granadzie można zobaczyć małe zielone papugi, które miejscowi traktują mniej więcej jak oswojone zwierzęta domowe. Co prawda podcina im się lotki, by nie mogły uciec - ale to popularny sposób oswajania papug, który stosuje się też w Polsce. Nie ma w tym tak wiele złego, bo po paru tygodniach lub miesiącach ptak znowu jest zdolny do swobodnych lotów.
Całe miasto nie jest duże, bo mieszka w nim trochę ponad sto tysięcy mieszkańców. Wybudowano je w starym hiszpańskim stylu tak, że każde domostwo posiada patio, najczęściej z fontanną, czasami nawet niedużym basenem. Sklepienia podparte są pięknymi drewnianymi kolumnami tworząc zacienione arkady, między którymi wiszą hamaki. Nie ma lepszego schronienia od słońca niż bujny ogród w środku domu. Taka forma wypoczynku bardzo Nam się podoba i już zastanawiamy się gdzie taki hamak można by było zawiesić w Naszym domu ;).
Główna ulica miasta, prowadząca w dół z Parku Centralnego aż do Jeziora Nikaragua, to piękny brukowany deptak, pełen dobrych restauracji i pubów. Spacerując tak sobie w cieniu akacji i drzew mango zarówno w dzień, jak i wieczorem, gdy zrobi się już chłodniej, nie sposób nie wstąpić do jednego z lokali na orzeźwiającego drinka. Duża konkurencja sprawia, że "happy hours" są wszędzie i to często od 11 rano aż do północy. W takiej sytuacji, kiedy dwa mojito kosztują 6 zł, stają się napojem w takiej samej cenie co coca-cola. Spacerowanie ulicami takiego pięknego miasta jest przyjemną atrakcją, która pochłonęła Nam w sumie trzy dni.
Na Parku Centralnym spróbowaliśmy ciekawej tutejszej potrawy: juki ze smażonym mięsem wieprzowym (skórą?!), oraz kapustą. Juka to tutaj po prostu znany z Afryki maniok, podobny w smaku do słodkiego ziemniaka. Na jednym ze zdjęć Weronika trzyma w ręce najpopularniejszy z napojów w całej Środkowej Ameryce: po prostu oranżadę przelaną do woreczka. Co ciekawe, tak samo nalewa się też nawet coca-colę. Raz nad pewną rzeką w Hondurasie, widzieliśmy miejscową rodzinę podczas sobotniego pikniku, matka nalewała swoim dzieciom, mężowi oraz sobie odmierzone porcje Pepsi własnie do woreczków.
Jeśli chodzi o egzotyczne ptaki, to wciąż nie udało Nam się wytropić tukanów. Za to w Granadzie można zobaczyć małe zielone papugi, które miejscowi traktują mniej więcej jak oswojone zwierzęta domowe. Co prawda podcina im się lotki, by nie mogły uciec - ale to popularny sposób oswajania papug, który stosuje się też w Polsce. Nie ma w tym tak wiele złego, bo po paru tygodniach lub miesiącach ptak znowu jest zdolny do swobodnych lotów.
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz