wtorek, 8 października 2013

Honduras - Omoa i La Ceiba

Witajcie w Hondurasie - przywitał Nas celnik na opustoszałej granicy w Corinto. Po raz kolejny przekroczyliśmy granicę, na której gdyby nie Nasze zainteresowanie kolejnymi pieczątkami w paszportach, moglibyśmy przejść przez nią niezauważeni. Ani na wyjeździe z Gwatemali (biuro celnika jest 3km od granicy), ani w Hondurasie nikt nie kwapi się, by kontrolować ruch graniczny. Nie ma też szlabanu - jak chcesz to przejeżdżaj. Na szczęście wyjeżdżając z Gwatemali nie poproszono Nas o żadną opłatę - tak jak to było w przypadku Meksyku - przypomnijmy - 75 złotych od osoby.

W Hondurasie jesteśmy już piąty dzień, lecz dopiero teraz uzbierał się materiał na pierwszego posta. Od początku przebywamy na wybrzeżu Karaibskim, trzy noce w Omoa i jedną w La Ceiba. Obie te miejscowości nie słyną obecnie z dużego ruchu turystycznego, zwłaszcza Omoa, w której kiedyś były rajskie, szerokie plaże, a dzisiaj świeci pustkami. W tym niegdyś kurorcie wybudowano gazoport - ogromne zbiorniki, do których po dnie morza przesyła się gaz LPG z podpływających blisko brzegu tankowców. Ze względu na tą inwestycję wybudowano też kamienne falochrony które oszpeciły plaże, oraz zmieniły prądy morskie. Na koniec cztery lata temu trzęsienie ziemi spowodowało osunięcie się ostatnich metrów plaży do morza. Obecnie wszystkie restauracje świecą pustkami, a przez trzy dni nie spotkaliśmy żadnych białych turystów. W hostelu też byliśmy sami, lecz bardzo dobrze się tam czuliśmy. Byliśmy dużą atrakcją dla miejscowych, którzy cały dzień i noc przesiadują w ubraniach w ciepłym lecz bardzo brudnym tutaj Morzu Karaibskim. Czarny piasek plus fale sprawiają, że nie nie ma sensu nawet wyciągać maski do nurkowania. W hostelu okazało się, że możemy za darmo wypożyczać kajaki i wygodne stylowe rowery. Dzięki nim odkryliśmy nie opisaną w przewodniku czystą, rwącą rzekę, w której miejscowi i później i My leżeliśmy przez długi czas spragnieni ochłody w zimnej wodzie.

W La Ceiba byliśmy tylko na jedną noc, by następnego dnia złapać prom na wyspę Utila. Miasto to nie jest żadną atrakcją Karaibów, tak samo nie ma tutaj czystej plaży, a woda i piasek nie zachęcają do kąpieli. Poza zakupami w hipermarkecie i spacerze po zrujnowanym molo, na które kiedyś wjeżdżały pociągi towarowe wypełnione bananami i ananasami, by przeładować owoce na statki, nie zrobiliśmy tutaj nic ciekawego. Co gorsze, rano, przed wypłynięciem na Utilę nie mogliśmy dostać się do pomieszczenia, gdzie zostawiliśmy na noc Nasze jedzenie w lodówce. Chcieliśmy trochę oszczędzić i nie kupować nic na wyspie, zwłaszcza, że bilety na prom były bardzo drogie... W efekcie wyszło tak, że straciliśmy zakupy i musimy kupować jedzenie na miejscu, już w droższych sklepach. Na szczęście ocalała Nam jedna butelka karaibskiego rumu ;).



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz