niedziela, 15 grudnia 2013

La Paz

           Cały Nasz pobyt w Boliwii spędziliśmy w stolicy kraju - La Paz oraz w najbliższej górskiej okolicy. Jak już wspomnieliśmy, to najwyżej położona stolica świata, mieszcząca się na wysokości pomiędzy 3600 a 4100 m.n.p.m. Co ciekawe, mieści się tutaj najwyżej położony stadion piłkarski świata. Reprezentacja Boliwii regularnie wygrywa na swoim boisku zdecydowaną większość meczy.

          Bardzo dużo spacerowaliśmy, zarówno głównymi, jak i bocznymi ulicami miasta. Część z nich Nam odpowiadała, a na niektórych, czuliśmy się jak na najgorszym śmietnisku. Ulice pełne są miejscowych sprzedawców, którzy albo posiadają na stałe swoje budki o powierzchni około 1 metra kwadratowego, albo wystawiają stragany codziennie gdzie popadnie na chodniku. Na ulicach i deptakach panuje absolutny chaos - to wszystko zdaje się być jakby wbrew hiszpańskiej nazwie miasta, która oznacza "pokój".

          Boliwia to najbiedniejszy kraj Ameryki Południowej i widać to już od czasu wyjazdu z Peru. Przedmieścia stolicy przypomniały Nam widoki niczym z Indii. Jest biednie - ale jak powszechnie wiadomo, tam gdzie biednie, tam swojsko. W Boliwii żyje największy odsetek rdzennej ludności. Tylko tutaj Metysi są mniejszością (60% jest Indian).

          W La Paz postanowiliśmy zajrzeć na największy cmentarz miejski. Nie jest to miejsce rozreklamowane w żadnym przewodniku, ani nie jest popularne wśród turystów. My trochę z nudy i trochę z ciekawości, jakie jest podejście do tematu śmierci w tak mocno tubylczym kraju - wybraliśmy się tam z aparatem. Było warto. Okazało się, że ludzi grzebie się w sposób zapożyczony trochę z hiszpańskiej tradycji, jednak na Półwyspie Iberyjskim widzieliśmy zaledwie tylko kilku piętrowe mogiły. W gęsto zaludnionym La Paz, ludzie budują grobowce czasami przypominające bloki mieszkalne, z klatką schodową i piętrami! Widzieliśmy parę bloków, w których mieściło się nawet piętnaście poziomów trumien. Trzy piętra po pięć otworów! Każda trumna umieszczana jest w podłużnej wnęce, która na koniec jest zamurowywana i zdobiona ołtarzykiem. Na ołtarzyku, wszystko to, co zmarłemu przyda się "w lepszym świecie", lub też pamiątki z przeszłości. Prawie każdy ołtarzyk wyposażony jest w kieliszki, małe trunki i butelki popularnych napojów gazowanych, wśród których prym wiedzie Coca - Cola. Przy innych niższych grobowcach, mieszczących po sześć poziomów, ustawia się specjalne drabinki, by rodziny wyżej pochowanych mogły też wspiąć się do swoich ołtarzyków. Nawet w kwiaciarniach zamawia się wieńce pogrzebowe na specjalnych stelażach - wysokość ustala się w zależności od poziomu trumny w mogile...

             Zobaczyliśmy też jedno miejsce, nie wspominane w przewodnikach. Więzienie San Pedro. To jedno z najsłynniejszych i najciekawszych obiektów tego typu na świecie. Dodatkowo rozsławione przez świetną książkę "Marching Powder" Rustego Younga. W tym więzieniu panują zupełnie inne zasady niż gdzie indziej, np. nie ma strażników wewnątrz. Więźniowie też nie dostają celi - muszą je sobie wykupić lub wynająć. Wewnątrz tego piekła rządzą pieniądze i narkotyki - kto je posiada, ten ma kontrolę. To miasto wewnątrz miasta, ponieważ skazańcy często muszą pracować wewnątrz, by mieć na swoje utrzymanie - prowadzą sklepy, restauracje, zakłady fryzjerskie, produkują kokainę lub pucują buty. Co gorsze, często wraz z tymi mordercami lub przemytnikami w więzieniu San Pedro, mieszkają też ich żony, a nawet dzieci! Zarówno kobiety jak i dzieci mogą wychodzić poza teren zakładu, np. do szkoły.
          Za tym dziesięciometrowym murem z kamieni, mieszka 1500 skazańców, najprawdopodobniej przebywa tam jeszcze pewien Polak. W internecie można znaleźć na niego namiary - można go odwiedzić, a w zamian za pomoc finansową, oprowadzi On po więzieniu. Można nawet spędzić noc w celi - jak kto tylko chce. Gorzej, że wszystko to jest nielegalne i wiąże się z dużymi kosztami (łapówkami). To tego duże zagrożenie życia i wolności spowodowało, że San Pedro zobaczyliśmy tylko z zewnątrz - i tak robi wrażenie, choć jest zaskakująco malutkie.
          O San Pedro można by pisać wiele, np. grubą książkę - do której lektury odsyłamy. Wspomnimy tylko, że w tym dołku mieszka podobno nawet kot, który uzależnił się od kokainy - która właśnie z San Pedro ma opinie najczystszej.

          Na koniec Naszego pobytu w La Paz, już chwilę przed odlotem, wybraliśmy się na nieduży, główny plac miasta. Tam od paru dni panuje niesłychanie świąteczna atmosfera, święta w Boliwii to naprawdę ważny czas. Choinki, bałwany i przebrani Święci Mikołajowie są wszędzie dookoła, a pośród nimi tłumy mieszkańców robiących zdjęcia lub zajętych kupowaniem kolejnych prezentów i słodkości... Tak, specjalne świąteczne ciasta są tutaj na każdym kroku ;)!






























1 komentarz:

  1. jesteście super:)!!!! mega pomysł i przeżycie:)

    OdpowiedzUsuń