Nasz
ostatni dzień u podnóży indyjskich Himalajów poświęciliśmy na trekking na
Triund. To góra o wysokości zaledwie 2900 m.n.p.m, co jak na himalajskie
warunki nie robi wrażenia, lecz My mieliśmy przeczucie, że warto będzie się tam
wybrać. Dodamy, że McLeod Ganj, w którym obecnie mieszkamy jest na wysokości
1700 m.n.p.m.
Całą
drogę szliśmy po cudownej ścieżce prowadzącej pomiędzy ogromnymi kwitnącymi
rododendronami. Czuliśmy się jak w niekończącym się japońskim ogrodzie, w
którym ścieżki usłane są świeżo opadniętymi czerwonymi kwiatami. Nie
potrafiliśmy oddać na zdjęciach uroku tego miejsca, ale wierzcie – było przepięknie.
Do tego, na szlaku przez cały dzień minęliśmy raptem 10 do 15 osób.
Po
przyjemnym i niezbyt męczącym czterogodzinnym spacerze, weszliśmy na Triund,
skąd dopiero ujrzeliśmy góry, które chcieliśmy zobaczyć. Na początku bardzo
zachmurzone, lecz mieliśmy przeczucie, że piękne. Na górze, na ponad godzinę przystanęliśmy
w foliowym namiocie na mały obiad (ryż z sosem) i trzy herbaty. W między czasie
padał deszcz, a przez 10 minut nawet grad. Potem na chwilę, szczęśliwie
otworzyło się dla Nas okno z cudownym słońcem i mogliśmy w końcu trochę po
fotografować. Po połowie godziny mocnego słońca góry znów zakryły deszczowe
chmury, więc My jeszcze w ostatnich przebłyskach słońca wróciliśmy szczęśliwie
na dół.
Jutro
wyruszamy w kierunku Agry, zobaczyć Taj Mahal. Czeka Nas pewnie doba drogi,
więc znów będziemy bez odzewu…
powodzenia! :)
OdpowiedzUsuńZnakomite zdjęcia, dobrze jest widzieć was radosnych i szczęśliwych - Mirka i Radek.
OdpowiedzUsuńOni zawsze są radośni :D Tak trzymać! Powodzenia :)
OdpowiedzUsuńSwietne fotki, a urokowi zdjeciom dodaje jeszcze dwojka mlodych, szczesliwych ludzi :)
OdpowiedzUsuńEwa Spala