W Tajlandii pojawiliśmy się trochę
przez przypadek, bo mieliśmy tam przesiadkę, podczas lotu na Filipiny. O
godzinie 18 wylądowaliśmy w Bangkoku, a o 10 następnego dnia mieliśmy wylot.
Nie było się nad czym zastanawiać, od razu ustawiliśmy się w kolejce na granicy Tajlandii. Na szczęście nie potrzebowaliśmy wizy, więc przeprawa poszła
szybko i gładko.
Szaloną
noc spędziliśmy w samym centrum stolicy, a dokładniej, na głośnej i kolorowej
ulicy Khao San Road. To bardzo popularna okolica, będąca też ulubionym miejscem
turystów. Pełno tu straganów z modnymi ubraniami (przecież H&M i inne
zachodnie sklepy, często to właśnie tutaj produkują swoje kolekcje), salonów
masażu tajskiego, masażu stóp oraz studiów tatuażu. Do tego mnóstwo głośnych
knajpek, gdzie piwo prawie wszyscy zamawiają w wielolitrowych wieżach i przede
wszystkim, aż roi się od straganów z ulicznym jedzeniem. Non stop coś syczy,
skwierczy lub dymi się na prowizorycznych paleniskach. Można tutaj dostać
smażone makarony, szaszłyki, owoce morza, ale też przeróżne robaki, szarańczę,
karaluchy, małe skorpiony i żaby. Akurat z tych ostatnich Tomek poleca tylko
żaby ;) Reszta to sama skorupa i tłuszcz, natomiast żabie udka smakują prawie
jak kurczak.
Oczywiście
jedzenie, a przede wszystkim takie uliczne, trzeba czymś popić. Nam najbardziej
przypadł do gustu stragan, gdzie sprzedawano koktajle – w szklankach i w
wiaderkach. Wiaderko kamikaze kosztowało 18 zł, więc dlaczego by nie? Pojemność
nie jest nam dokładnie znana, ale wydaje się, że w środku były dwa litry
zmrożonego koktajlu.
Od lat
rząd Tajlandii walczy z szerzącą się na ulicach dużych miast
prostytucją, szczególnie tą skierowaną do turystów. Od lat Tajlandia jest
głównym celem dla seks-turystów z całego świata. Tu w Bangkoku, dalej są małe
dzielnice „czerwonych latarni”, gdzie za 50 zł można wyjść z lokalu z wybraną
przez siebie tancerką. Nawet na Khao San Road, po północy roiło się od skąpo i
wyzywająco ubranych dziewczyn. Roiło się też od par: biało-tajskich. Zarówno dwudziestolatkowie
jak i dojrzali mężczyźni, przechadzali się za rękę z młodziutkimi, wymalowanymi
tajkami.
Z
ciekawych faktów o Bangkoku wyczytaliśmy, że na 6 milionów mieszkańców miasta
(20 000 000 w całej aglomeracji)
zarejestrowanych jest 5,6 miliona samochodów… My ze względu na to, że
przyjechaliśmy w nocy, korków na szczęście nie doświadczyliśmy, ale
przechodzenie przez ulicę, na której jest 10 pasów ruchu robi wrażenie.
Generalnie
w Bangkoku ceny są podobne jak w Polsce (no, ubrania są tańsze ;) ). Cała ta noc, kosztowała Nas około 250
złotych, plus jak się potem okazało na lotnisku, dodatkowo 140 złotych opłaty
lotniskowej. Wynikało to z faktu, że powinniśmy czas przesiadki spędzić w
strefie transferowej (w strefie bezcłowej), bez przekraczania granicy Tajlandii.
Mimo wszystko było warto! Bangkok zrobił na Nas niesamowite wrażenie. Mówi się,
że Bangkok można albo pokochać albo znienawidzić – my należymy raczej do tej pierwszej grupy :)
najbardziej smakowy i soczysty wpis!
OdpowiedzUsuń:) Tajowie przyjeżdżając do Polski pewnie fotografują flaczki, tatara, golonko i zachwycają się zapachem i smakiem ogórków i kapusty kiszonej :). Ogladając wasze zdjęcia ślinka płynie do ust,kolory potraw znakomite wyobrażam sobie jak pachnie Khao San Road. Wiecie, że nie lubię miast, przerażają mnie zbiorowiska ludzi, tłok, wszechobecna bieda. Pogoń za ciągłym wzrostem, gromadzeniem rzeczy nie oznacza rozwoju, bardziej widzę zmierzanie w otchłań. Kilka dni temu w TV było "Siedem lat w Tybecie" - wolę Himalaje z pierwszej połowy XX wieku. Teraz jest " Wszystko za życie" film, który oglądaliśmy razem przed waszym wyjazdem. Przyroda Alaski, zbieranie wspomnień, poleganie tylko na sobie, wolność - to moje klimaty. RK
OdpowiedzUsuńWidzimy ,że zakochaliście się w Bangkoku szczególnie ze względu na te chłodne wiaderka i kolorowe kominy , po których tak pięknie Wam błyszczą oczka. Pozdrawiamy MMK
OdpowiedzUsuń