Zdarzało
Nam się już pisać, że wrażeń z Naszej podróży nie da się opisać słowami, a zdjęcia
nie oddają w pełni klimatu miejsca, w którym przebywamy. Natomiast Waranasi, to
absolutny koszmar. Tego naprawdę nie da się w pełni opisać. Spróbujemy Wam
przybliżyć to święte miasto hindusów, ale żeby poczuć (dosłownie „poczuć”) jego
ducha, trzeba się tu wybrać – czego nie polecamy ludziom wrażliwym.
Waranasi
jest jednym z najstarszych, wciąż zamieszkałych miast świata (od V wieku
p.n.e.), a swoją świętość zawdzięcza hinduskim mitom.
Przez
Waranasi płynie Ganges – święta rzeka hindusów. Na tyle święta, że każdy
szanujący się wyznawca, chciałby swoją ostatnią drogę spłynąć jej nurtem. Tak
więc, dziennie nad jej brzegiem, w tak zwanych „ghatach” dokonuje się setek publicznych kremacji zmarłych. W kilku
z osiemdziesięciu ghat, bez przerwy, 24 godziny na dobę palą się drewniane stosy,
na których widać ludzkie zwłoki, owinięte w kolorowe chusty. Będąc dwa dni w Waranasi
widzieliśmy mnóstwo takich kremacji (ciało spala się w około 4 godziny),
ponieważ Nasz hostel położony jest może 200m od największej i najważniejszej
ghaty – spalarni. Co więcej widzieliśmy dziesiątki pochodów niosących
zawiniętych w barwne, błyszczące materiały nieboszczyków, które szybko
przemykają wąskimi uliczkami. Upał sięga 45*C, więc trzeba iść szybko –
przecież zwłoki się rozkładają, a wątpię by skrapianie wodą nieboszczyka przez
jednego z członków orszaku cokolwiek dawało. Gdy dojdą już nad Ganges, kupują
drewno z ogromnych składów, a ludzie uznani za „nietykalnych” budują palenisko. Problemem jest fakt, że nie każdego
stać na odpowiednią ilość surowca na opał, mimo to, nikt się nie przejmuje,
Ganges przyjmie do siebie nawet niedopalone ludzkie szczątki. Na miejscu
dowiedzieliśmy się, że i tak po tych czterech godzinach, całe ciało nie spala
się na proch – u kobiet najczęściej zostaje miednica, u mężczyzn - kości klatki
piersiowej oraz w jednym i w drugim przypadku - czaszka. Ta ostatnia zostaje
zawsze uroczyście rozbita przez najstarszego syna lub innego odpowiedniego
członka rodziny, ma to ostatecznie uwolnić ducha zmarłego. Na koniec, prochy
składane są na brzegu, by Ganges mógł je zabrać ze sobą aż do Oceanu…
Szczęśliwcy,
którzy zostaną tutaj spaleni trafiają od razu do hinduskiego nieba, ich dusze
nie rodzą się już jako kolejne inkarnacje w innych istotach.
W
Waranasi żyje mnóstwo ludzi, którzy czekają tu tylko na koniec swoich dni.
Również hospicja pełne są ludzi, którzy odliczają czas do ich świętej kremacji.
Stosów jest wiele i w różnych miejscach. Co jeszcze bardziej przerażające,
osoby uznane za święte (a jest ich w Indiach ponad 5 milionów, ale to już inna
historia, którą opiszemy w następnym poście) , kobiety w ciąży, oraz dzieci do
lat 15, nie poddaje się kremacji – wywozi się ich ciała na środek Gangesu i tam
topi. Podobno nie wypływają na wierzch.
Wciąż istniejący podział kastowy też ustala miejsce ceremonii. Całemu temu
zajściu towarzyszy potworny dym i wszechobecny syf.
No
właśnie – syf. Jak to jest, że na ulicach najświętszego miasta żyje tyle
tysięcy krów, kóz, psów, małp, szczurów, jaszczurek, karaluchów i much – a do
tego ponad 3 miliony mieszkańców? Uliczki są bardzo wąskie, w starym mieście,
nad brzegiem rzeki ledwo mijają się dwa skutery. Nie ma mowy o rikszach czy
samochodach, a mimo to, jest niebezpiecznie. W każdej chwili może wpaść na
ciebie rozpędzony wół lub upaskudzić swoimi odchodami święta krowa. Omijanie
krów pasących się w śmiechach, leżących na ulicy, to tylko podnoszący
adrenalinę standard. Leżące na drodze śmieci to absolutna norma, bo nie ma tu ani
jego kosza na śmieci. W zasadzie połowa syfu na ulicy to odpady organiczne.
Hindusi nie widzą chyba w tym nic złego – przecież równocześnie dokarmiają w
ten sposób święte krowy!
Tak
więc, spacer po ulicach przypomina w Waranasi raczej trudny slalom na wysypisku
pełnym odchodów – najczęściej zwierzęcych, głównie krowich. Hindusi swoje
potrzeby wolą załatwiać nad brzegiem rzeki.
Dla
religijnych mieszkańców Indii, Ganges ważny jest też za życia. Kąpiel w nim, a
najlepiej o świcie w pięciu konkretnych ghatach, daje zupełne oczyszczenie z
grzechów (karma). Kobiety moczą się w swoich pięknie zdobionych sari, mężczyźni
nurkują, dzieci skaczą do wody. W porze suchej są też śmiałkowie, którzy
przepływają całą szerokość rzeki. Oczywiście wypicie tej cudownej, świętej wody,
lub zabranie jej w butelce do domu jest jak najbardziej wskazane. Aha, w
Gangesie myją też zęby co poniektórzy. A co w tym najciekawsze: Międzynarodowa
Organizacja Zdrowia (WHO) ustanowiła normy czystości wody w rzekach. Święty
Ganges przekracza je 3000 razy (słownie: trzy tysiące) !!! Poza tym, ten cały
syf… ścieki z wielu innych miast, spływają do rzeki. Kąpią się tu krowy, ludzie
robią pranie, wrzuca się prochy i ciała, a mimo to, wszyscy hindusi radośnie
chlapią się na brzegach. „Immunologia na
maksa” - jak napisał ktoś w internecie. W dolinie Gangesu żyje około 500
milionów ludzi i nikt się nie truje, nie choruje, ani nie rozprzestrzeniają się
epidemie. Jak to wszystko jest możliwe?! Znamy nawet jednego śmiałka z Tychów,
który „dał nura” i wrócił do domu o własnych siłach, cały i zdrowy ;)
Są też
pozytywniejsze wrażenia z Waranasi, jak na przykład ceremonia „ganga aarti”, odprawiana codziennie
przez siedmiu kapłanów na brzegu rzeki. Obserwowana z dryfujących łodzi, robi
spektakularne wrażenie. Dla Nas, ludzi z poza religii hinduistycznej, jest to
po prostu piękny pokaz ognia i dymiących kadzideł, odprawiany przy głośnych
dźwiękach indyjskiej muzyki i dzwonów. Dla hindusów to silne, duchowe
przeżycie, które z prawdziwą powagą maluje się na ich twarzach.
Mimo drastycznych odczuć, jest w tym wszystkim coś
mistycznego, co każe Nam przyznać, że warto, chociaż ten jeden raz, zobaczyć
Waranasi.
nie sądziłem, że gdziekolwiek na świecie coś takiego się dzieje...
OdpowiedzUsuńDzieciaki rewelacyjny tekst i zdjęcia. Czułem się jakbym tam był. Pomyśleć, że w tym samym czasie płynąłem Tamizą, są drobne różnice. Kochamy
OdpowiedzUsuńNie marudzić, tylko marsz do kąpieli :)
OdpowiedzUsuń