czwartek, 19 września 2013

San Cristobal de las Casas

               To urocze kolonialne miasteczko położone pośród gór, w meksykańskim stanie Chiapas. Słynie  ze swojej kolonialnej zabudowy, ponieważ podczas dominacji hiszpańskiej było ważnym ośrodkiem administracji w tym rejonie.

                Oddaliliśmy się już znacznie od wybrzeża karaibskiego, a do Pacyfiku zostało jeszcze sporo kilometrów, więc szczęśliwie nie spotkał Nas żaden huragan, ani nawet burza tropikalna. Ba! Nie odczuliśmy tutaj nawet żadnego wiatru, czy opadu. Wraz z wysokością poprawia się pogoda, choć jest już chłodniej i sandały trzeba było zastąpić pełnymi butami , a z dna placaka wyciągnąć polary.

                Górzysty stan Chiapas zamieszkały jest w bardzo dużej części przez potomków Majów. Można tutaj przede wszystkim spotkać Indian ze szczepów Tzotzil. To niesamowity widok, na straganach i deptakach przesiadują indiańskie kobiety w swoich barwnych strojach. Każda na swoją i tak już ozdobną tunikę zakłada jeszcze kolorowe narzuty.

                Z San Cristobal wybraliśmy się na wycieczkę do okolicznej wioski San Juan de Chamula. To miasteczko zamieszkane przez indian, którzy od samych początków dominacji hiszpańskiej, jak i poźniej po ogłoszeniu niepodległości Meksyku, walczyli o swoją niezależność. Wygląda na to, że od czasów ostatnich starć w latach 90 XX wieku, żyją teraz w spokoju. W San Juan de Chamula, odwiedziliśmy cmentarz i miejsce, które zaszkowało Nas najbardziej - katolicki kościół, w którym  nie ma ławek, a cała podłoga zasypana jest cieńką warstwą świeżych, pachnących igieł sosnowych. Wszędzie, dosłownie wszędzie, na podłodze i na ścianach palą się tysiące świeczek, ułożone w rzędy tworzą małe ołtarzyki. Cały dzień kościół pełny jest ludzi przychodzącyh z okolicznych wiosek, składających ofiary z żywych kur! Widzieliśmy nie jedną rodzinę, siedzącą przy takim murze ze świec trzymającą w reklamówce kurę. Po chwil, spoglądając w to samo miejsce wiedzieliśmy kurę leżącą na ziemi... miała ukręcony kark! I takie ofiary składali wszyscy do okoła! Albo centralnie zwróceni do ołtarza Jana Chrzciciela, albo przy bocznych figurkach i obrazach Świętych. Co jakiś czas zmieniała się orkiestra składająca się z grajków wybijających rytm na różnych prostych instrumentach i dmuchających w trąbki. Ciężko jest Nam wytłumaczyć, co się tam tak naprawdę działo, staliśmy zupełnie zamurowani. Nie można było w tej świątyni robić zdjęć, dlatego dzisiejsza relacja jest trochę niepełna. 

















2 komentarze:

  1. Taką ekspozycję towaru jak na straganie u tej babki to rozumiem :).

    PS. Co się stało z nosorożcem? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ¡Hola Koki!
    Rzemyk mi sie zerwal i ciezko bylo kupic nowy, bo sprzedawali tylko na wielkie szpule. Udalo sie w koncu kupic jakas muline i od ostatnich godzin w San Cristobal Nosorozec wrocil juz na swoje miejsce ;)

    OdpowiedzUsuń