Z sobotniego
marketu w Otavalo wróciliśmy na południową półkulę do Quito, skąd jeszcze tego
samego dnia wjechaliśmy kolejką linową na wspaniały punkt widokowy Cruz Loma. W
ciągu ośmiu minut z miasta położonego na wysokości 2850 m.n.p.m. przenieśliśmy się ponad 1000 metrów wyżej, by podziwiać zachód słońca z Naszego namiotu
rozbitego niedaleko górnej stacji kolejki na wysokości 4050 m.n.p.m.
Z
namiotu mogliśmy podziwiać nocną panoramę ogromnego Quito. Miasto jest tak wielkie,
że nie widać jego końca ani ze strony północnej ani z południowej. Ponieważ
zaraz po zachodzie słońca, temperatura zaczęła gwałtownie spadać, od razu
wzięliśmy się za gotowanie kolacji. Pomimo niższej niż na dole temperatury
wrzenia wody, udało Nam się przyrządzić pyszny makaron z tuńczykiem. Do tego gorąca herbatka z liści koki (podobno ma ona sprzyjać aklimatyzacji) i już po 19 schowaliśmy się do śpiworów. Wiedzieliśmy, że śpiąc w namiocie na wysokości ponad 4
tysięcy metrów będzie chłodno, więc zabraliśmy wszystkie grube ubrania jakie
mieliśmy. Jednak i to nie bardzo Nam pomogło i przez większą część nocy nie mogliśmy
spać.
Trud
nieprzespanej nocy wynagrodziły Nam widoki o wschodzie słońca. Kiedy w końcu
poczuliśmy przyjemne, ciepłe promyki ogrzewające namiot, a na horyzoncie ukazały
się kolejno wierzchołki słynnej Alei Wulkanów. Widzieliśmy jak na dłoni słynne
Cotopaxi (5897m.n.p.m.) oraz inne stożki wulkaniczne o wysokości ponad 5000
metrów. Zobaczyliśmy też górujący nad nami skalisty wierzchołek starego krateru
wulkanu Pichincha. To był cel Naszej obecnej wyprawy. Od rozbitego wieczorem małego obozowiska, dzieliły Nas już
tylko trzy godziny drogi na szczyt. Po szybkim śniadaniu i kolejnej
aklimatyzacyjnej herbacie o ósmej wyruszyliśmy na szlak. W ramach treningu
przed kolejnymi dłuższymi trekkingami nieśliśmy ze sobą cały Nasz górski
ekwipunek, czyli namiot, śpiwory, koc, karimaty, kuchenkę gazową i przybory kuchenne (między innymi
garnek i patelnię ;)).
Cała
droga na szczyt okazała się być mało wymagająca technicznie, lecz trudna ze względu
na dużą wysokość i rozrzedzone powietrze. Ciężką drogę przerywaliśmy często by
zrobić parę fotek, a tym samym
zaczerpnąć powietrza. Najlepszy był ostatni, półgodzinny odcinek,
podczas którego musieliśmy wspinać się po kamieniach i skałach na sam szczyt.
Po
równych trzech godzinach, stanęliśmy po raz pierwszy na tak wysokiej górze.
Widok z góry był zachwycający. Spędziliśmy na szczycie parę minut
przyglądając się okolicznym górom, w tym wyższemu o sto metrów, aktywnemu wciąż
kraterowi Guagua Pichincha oraz nieskończenie wielkiemu miastu Quito.
Podoba mi się ta herbata, co pijecie :). Bardziej colowa czy herbatowa w smaku? :)
OdpowiedzUsuńKoki
Niestety jednak bardziej jak zielona herbata, jak nie posłodzisz to jest raczej bez smaku.
OdpowiedzUsuńto bez sensu taka herbata ;p
OdpowiedzUsuńale światełka - jestem w raju. cudne dwa światy.