wtorek, 12 listopada 2013

Rucu Pichincha – 4696 m.n.p.m.

                Z sobotniego marketu w Otavalo wróciliśmy na południową półkulę do Quito, skąd jeszcze tego samego dnia wjechaliśmy kolejką linową na wspaniały punkt widokowy Cruz Loma. W ciągu ośmiu minut z miasta położonego na wysokości 2850 m.n.p.m. przenieśliśmy się ponad 1000 metrów wyżej, by podziwiać zachód słońca z Naszego namiotu rozbitego niedaleko górnej stacji kolejki na wysokości 4050 m.n.p.m.

                Z namiotu mogliśmy podziwiać nocną panoramę ogromnego Quito. Miasto jest tak wielkie, że nie widać jego końca ani ze strony północnej ani z południowej. Ponieważ zaraz po zachodzie słońca, temperatura zaczęła gwałtownie spadać, od razu wzięliśmy się za gotowanie kolacji. Pomimo niższej niż na dole temperatury wrzenia wody, udało Nam się przyrządzić pyszny makaron z tuńczykiem. Do tego gorąca herbatka z liści koki (podobno ma ona sprzyjać aklimatyzacji) i już po 19 schowaliśmy się do śpiworów. Wiedzieliśmy, że śpiąc w namiocie na wysokości ponad 4 tysięcy metrów będzie chłodno, więc zabraliśmy wszystkie grube ubrania jakie mieliśmy. Jednak i to nie bardzo Nam pomogło i przez większą część nocy nie mogliśmy spać.

                Trud nieprzespanej nocy wynagrodziły Nam widoki o wschodzie słońca. Kiedy w końcu poczuliśmy przyjemne, ciepłe promyki ogrzewające namiot, a na horyzoncie ukazały się kolejno wierzchołki słynnej Alei Wulkanów. Widzieliśmy jak na dłoni słynne Cotopaxi (5897m.n.p.m.) oraz inne stożki wulkaniczne o wysokości ponad 5000 metrów. Zobaczyliśmy też górujący nad nami skalisty wierzchołek starego krateru wulkanu Pichincha. To był cel Naszej obecnej wyprawy. Od rozbitego wieczorem małego obozowiska, dzieliły Nas już tylko trzy godziny drogi na szczyt. Po szybkim śniadaniu i kolejnej aklimatyzacyjnej herbacie o ósmej wyruszyliśmy na szlak. W ramach treningu przed kolejnymi dłuższymi trekkingami nieśliśmy ze sobą cały Nasz górski ekwipunek, czyli namiot, śpiwory, koc, karimaty, kuchenkę gazową i przybory kuchenne (między innymi garnek i patelnię ;)).

                Cała droga na szczyt okazała się być mało wymagająca technicznie, lecz trudna ze względu na dużą wysokość i rozrzedzone powietrze. Ciężką drogę przerywaliśmy często by zrobić parę fotek, a tym samym  zaczerpnąć powietrza. Najlepszy był ostatni, półgodzinny odcinek, podczas którego musieliśmy wspinać się po kamieniach i skałach na sam szczyt.


                Po równych trzech godzinach, stanęliśmy po raz pierwszy na tak wysokiej górze. Widok z góry był zachwycający. Spędziliśmy na szczycie parę minut przyglądając się okolicznym górom, w tym wyższemu o sto metrów, aktywnemu wciąż kraterowi Guagua Pichincha oraz nieskończenie wielkiemu miastu Quito. 





































3 komentarze:

  1. Podoba mi się ta herbata, co pijecie :). Bardziej colowa czy herbatowa w smaku? :)

    Koki

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety jednak bardziej jak zielona herbata, jak nie posłodzisz to jest raczej bez smaku.

    OdpowiedzUsuń
  3. to bez sensu taka herbata ;p

    ale światełka - jestem w raju. cudne dwa światy.

    OdpowiedzUsuń